"
A propos wykształcenia - nawet nie chodzi o tytuły, tylko skupienie na zupełnie nieprzydatnej wiedzy.
Jedno z drugim ma wiele wspólnego. Dziś nawet przysłowiowa sprzątaczka ma magistra. Nagromadzenie ludności prowadzi do dewaluacji tytułu w samego w sobie. Dajmy na to magister farmacji, chemii, fizyki, ekonomii na poważnej uczelni czy lekarz medycyny jako zawodowy odpowiednik ma/miał większy prestiż niż inne. W Polsce po transformacjach ustrojowych trwa ciągła pogoń za wskoczeniem na wyższą półeczkę. W związku z tym pojawił się popyt na zapewnienie sobie prestiżu niekoniecznie zgodnie potrzebami rynku pracy.
W połowie lat 90. wyższe wykształcenie miało 6,8% ludności, policealne - 2,6%, średnie (ogólnokształcące, techniczne i zawodowe) - 50,5%, podstawowe - 33,7%, a niepełne podstawowe lub żadnego - 6,3%. Między 1988 a 2006 rokiem udział osób z wykształceniem wyższym w całej populacji zwiększył się z 6,5% do 14,6%. Odsetek osób z wykształceniem średnim wzrósł z poniżej 25% do 35%. W 2006 roku powszechność wykształcenia co najmniej średniego była w Polsce wyższa od średniej dla krajów Unii Europejskiej.
115 szkół wyższych było instytucjami państwowymi, a 195 prywatnymi. Z ogólnej liczby 1 584 800 studentów w niepaństwowych szkołach wyższych uczyło się 472 340 osób. Proces zwiększania się liczby osób z wyższym wykształceniem zatrudnionych we wszystkich działach gospodarki (poza rolnictwem) jest bardzo dynamiczny, np. w latach 1958-1994 wzrósł trzykrotnie. Najwięcej osób z tytułem magistra pracuje w oświacie i nauce (40-50%) oraz wymiarze sprawiedliwości (pow. 30%).
Dochodzimy albo już do zwyczajnego spowszednienia tego tytułu. Nie znaczy zwyczajnie nic (wyjątki to ciężkie kierunki matematyka,fizyka, chemia itd) poza tym, że ktoś napisał/kupił pracę i zwyczajnie komisja stwierdziła, że się nadaje. Kiedyś tytuł ten potwierdzał wysoką wiedzę i stanowił przepustkę do wyższych stanowisk oraz lepszych zarobków itd. Dziś jest to element napędzania się błędnego koła, że wstydem jest nie mieć tego przedrostka. Presja taka powoduje, że miliony osób studiuje socjologie, politologie i zupełnie niepotrzebne kierunki dlatego postuluję zamknięcie wszelakich kierunków i centralne zarządzanie liczbą miejsc na takich kierunkach, podobnie jak jest na farmacji, medycynie i stomatologii gdzie limity ustala Minister Zdrowia. I tu pojawia się zwyczajnie skupienie nieprzydatnej wiedzy - tylko, że w innym sensie o którym mówi Admin. W tym sensie już jest pozamiatane bo człowiek po studiach oczekuje pracy w zawodzie którego się uczył przez 5 lat ciężkiej (albo i nie) nauki. A tu zonk. Z resztą w mojej licealnej klasie duża część osób poszła na studia "bo wszyscy idą" - bez komentarza.
Ludzie po studiach nie wiedzą jak wypełnić PIT, jak wysłać fax, jak działają kredyty konsumpcyjne, jak wziąć kredyt hipoteczny, jak inwestować na giełdzie, jak działa karta kredytowa, jak założyć firmę i jaką wybrać formę rozliczenia, jak wystawić fakturę, na czym polegają ubezpieczenia zdrowotne i społeczne, jak działa podatek VAT, jak wybrać fundusz emerytalny, czy warto inwestować w trzeci filar, jak kontrolować bieżący budżet rodziny itd.
To są sprawy które skutkują poważnymi efektami na wiele lat, od których często zależy poziom naszego życia. Zamiast tego jest masa zupełnie nieprzydatnej pamięciówki.
Tu z kolei ujawnia się ułomność całości systemu. Tak jak mówiłeś uczymy się dużo pamięciowych rzeczy zamiast przydatnych. Przy dzisiejszym nadmiarze faktów, zmian itd nie da się tego ogarnąć, za to można nauczyć się korzystać z narzędzi technologicznych by tą wiedzą odpowiednio wydajnie zarządzać gdy nam potrzebna, tworzyć takie narzędzia ułatwiające prace itd. Większość normalnych krajów to dawno pojęła i uczy nowych pokoleń obsługi nowych technologii zamiast wkładania uogólniając na pamięć schematu budowy pierwotniaka. Szkoła powinna bardziej stawiać na inteligencję i zaradność. To powinna być jedynie podpowiedź do kreatywnego, samodzielnego myślenia. Teraz daje nam jedynie wytyczne - umiesz anatomie żaby lub policzysz ciąg arytmetyczny = masz 5 itd. Sam wiem po sobie, że LO i gimnazjum nie daje praktycznie nic przydatnego czego nie można by się samemu dowiedzieć, opanować. Dało za to śmietnikową wiedzę o której już dawno zapomniałem i mi się pewnie nie przyda. O takich rzeczach przydatnych w życiu trzeba się dowiadywać głównie z innych źródeł. Choć tu w obronę muszę przyznać, że Podstawy przedsiębiorczości to dobry przedmiot i powinno go się wprowadzić już od podstawówki ucząc przez zadania o słuszności podziału np. pracy na 2 osoby i takie dostosowane do wieku zagadnienia jak dysponowanie budżetem kieszonkowego itd. Przez gimnazjum i bliżej liceum wprowadzać elementy przydatne w dorosłości.
Co do systemu szkół wyższych to:
a) przywrócenie prawidłowej relacji stopni naukowych i zawodowych.
b) centralne zarządzanie podażą kierunków za uczelniach
+ inwestycje w ośrodki badań, patenty, ekologiczne technologie itd.
ps. więcej może później - muszę spadać.
Edytowany przez Kamyl o 06-12-2010 - 19:17. "