O tak, widziałam dzisiaj trochę komentarzy pod info o skróceniu pracy urzędu, co prawda niemiejscowego - ale zapewne nie ma różnicy.
Miałam okazję wykonywać pracę biurową w upale. Wydajność mizerna, a cała niewielka energia i nader skromna kreatywność skupia się na obmyśleniu kolejnych kombinacji okno (otwarte lub zamknięte)-żaluzja (obowiązkowa, ale odcina ruch powietrza) - półotwarte drzwi (zablokowane przed zamknięciem przez mizerny przeciąg)- wiatrak (żeby zapewnić maksymalną skuteczność w przyjętej konfiguracji powyższych). Doktoraty z ruchu powietrza można by napisać! Czy pracujesz 6 czy 10 godzin - nie ma zbytniej różnicy, i tak pracujesz licho.
Moim zdaniem - skoro decydujemy się wydać kupę pieniądza, żeby zatrudnić człowieka, to w XXI wieku klimatyzator to nie jest jakiś nadmierny luksus. Urządzenie w cenie może jednomiesięcznej pensji brutto brutto zapewniłoby inną wydajność pracy, zwłaszcza w pomieszczeniach szczególnie nasłonecznionych. Oczywiście gdyby teraz PM ogłosiłby zakup klimatyzatorów, to by go zjedli - bo koszty łącznie niemałe, miasto biedne, a różne potrzeby wielkie. Wydajność i jakość pracy to nie jest argument dla ludzi. Ale gdy poprzednik zwiększał zatrudnienie nikt się nie burzył. Więc urzędnikom pozostaje 7 niskoenergetycznych godzin - przy wiatraczku.